16 sierpnia 2010
Przejeżdżając przez Mazowsze odwiedziliśmy moich dziadków na wsi. Przepadam za nimi, a z miejscem, w którym mieszkają wiąże się mnóstwo wspaniałych wspomnień z dzieciństwa. Dziadek ma 91 lat i jest w doskonałej formie, babcia o pięć lat młodsza też jest sprawna i niewiele się zmieniła od czasów mojego dzieciństwa takie odnoszę wrażenie. To właśnie po niej Helenka dostała imię. Zdawało mi się, że najpiękniej jest nazywać dzieci imionami ich przodków, których się znało i kochało. Pamiętam, jak mocno z Marcinem byliśmy przywiązani do myśli o nadaniu imienia dziecku po tej, mojej babci! Nie znając jeszcze płci żartowaliśmy, że to będzie Helena albo Helen. Z Hanią było inaczej. To imię bardzo nam się podobało i żadne inne zdawało się nie pasować. Był tylko jeden szkopuł: to imię nosiła niepełnosprawna siostra mojej mamy i wiedzieliśmy, że zawsze znajdzie się ktoś, kto za głowę się złapie, jak mogliśmy tak nazwać córkę. Teraz, kiedy wiadomo, jak bardzo Hania jest chora oczywiście usłyszeliśmy, że skusiliśmy los. Dziadkowie do dziś sprawy imienia nigdy nie skomentowali, ale faktu jej choroby zaakceptować wciąż nie potrafią. Ja im tłumaczę po kilka razy od nowa, na czym polega to schorzenie, a oni zasmuceni słuchają, po czym zawsze któremuś się wyrwie: "A może Pan Bóg da, że się odmieni? A może jeszcze będzie się dobrze rozwijała". Babcia podchodzi do Hani z wielką miłością i troską. Mówi cichutko do niej, ucisza krzyczącego dziadka, zachwyca się hanusiową buzią i powtarza, że trzeba ją bardzo mocno kochać. Dziadek sobie nie radzi. Na początku wyrwało mu się, że mogliśmy mu nie mówić, bo on nie chciałby wiedzieć. Potem mówił o Hani "to" ("Jak to się czuje?"). Teraz powtarza, że to kłopot wielki, bo ja nie mogę pójść do pracy i zamęczę się, ale trudno, nie wszystko w życiu się udaje. Słucham tego i chociaż moja mama karci dziadka za takie mocne słowa wypowiadane przy nas, jakoś się nie oburzam. Słucham tego spokojnie, bo te słowa brzmią bardzo znajomo. Słyszę je wszystkie w sobie. I zachwyt Hanią, miłość do niej wielką, i troskę o jej życie, i nadzieję, że będzie zdrowa, i chęć by o wszystkim co złe zapomnieć, i próbę dystansowania się, żeby nie bolało, i żal, że jednak do pracy nie pójdę, i strach, że się zamęczę. I durne przypuszczenie, że nadając jej imię skusiłam los, choć przecież wcale w to nie wierzę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz