29 kwietnia 2011

Wyjazd

Wciąż za często przyłapuję się na marzeniu o byciu przytomnym, stabilnym rodzicem panującym nad rzeczywistością. Już słyszę prychnięcie tych, którzy znają nas trochę i wiedzą też, że chociażby nie mamy swojego mieszkania, moje szanse na godziwą emeryturę właściwie nie istnieją, no i mamy przecież śmiertelnie chore dziecko. Widzę ten absurd a i tak zaklinam rzeczywistość na różne sposoby i prężę muskuły w bezsensownej walce. Teraz na przykład od miesiąca milczę, bo tak okropnie chciałabym napisać: no, to jedziemy do tych Stanów. Prawda jest taka, że wyjazd codziennie zawisa na włosku. A to dofinansowanie miało być i nie wypaliło, a to wypływa nowy kosztorys medyczny pięć razy wyższy niż ten zarysowany nam przed nosem dwa miesiące temu, a to nagle okazuje się, że musimy mieć jeszcze jedno bardzo ważne badanie nieodzownie w Stanach właśnie zrobione itd. Słowem magma, która rusza się, rozlewa nieustannie jak życie po prostu.

Pięknie byłoby mieć w sobie spokój i zgodę na dzianie się tego w takim a nie innym stylu. Pięknie byłoby tak po prostu to mieć.