16 września 2012


Wakacje były wspaniałe, chociaż nasze wyjazdy w teren przypadały równo na załamania pogody. W lipcu góry w ulewach, a w sierpniu jeziora owiane zimnym wiatrem. Można by było się cieszyć, że przynajmniej Hania nie musi gotować się w swoim wózku, albo na moich rozgrzanych upałem rękach, gdyby nie jej meteopatia. Ale nie było tak źle, bo uspokojona radami psychiatry, który zdarzył nam się w przemiłym wakacyjnym towarzystwie dawałam Hani regularnie Hydroksyzynę. Często działała.

Pierwsze dni poza domem Hania przyjęła z zaskoczeniem i rezerwą, ale w końcowym tournee po rodzinie i znajomych w drodze do Krakowa już brylowała zachwycona, że niemalże co noc śpi w innym łóżku. Tak, wakacje to jest wspaniały czas i Hania to czuje. Rodzice jacyś tacy bardziej zrelaksowani, szczęśliwsi, Helenka skacze, śmieje się, gania, strzela z pukawki, babcie śpiewają, podgryzają Hani gołe nóżki, ciocie całują, wujek nosi na rękach, czyta Hani gazetę i masa masa nowych ciekawych głosów. Powrót do domu po czymś takim musi być bolesny i Hanię bolał wyraźnie. Na szczęście z pomocą przyszedł nam system edukacji.

Jeszcze w marcu wybrałam się z Hanulą do pobliskiej szkoły specjalnej, żeby zapytać, czy nie udałoby się Hani zorganizować zajęć z integracji sensorycznej w ramach wczesnego wspomagania rozwoju. Przyjęły nas dwie uśmiechnięte psycholożki, które zaraz zaczęły Hanię zaczepiać podsuwając jej do rączki miękkie misie, szorstkie sznurki, gładkie piłki, itp. Poprzyglądały się Hanuli, pozachwycały nią (bo to jest przeurocze dziewcze przecież!) i zagaiły, czy nie lepiej byłoby się wystarać o 10 godzin tygodniowo indywidualnego kształcenia rewalidacyjno-wychowawczego od września. Nauczyciele przyjeżdżaliby do Hani do domu. Zabrzmiało mi to co najmniej tajemniczo. Że niby moje państwo ma dla głęboko upośledzonej Hani ofertę edukacyjną? W czasach ciężkiego kryzysu i oszczędności ją ma? Otóż ma! Wystarczy opinia psychologa i zaświadczenie lekarskie, żeby złożyć wniosek o wydanie orzeczenia o potrzebie zajęć rewalidacyjno-wychowawczych indywidualnych w poradni psychologiczno-pedagogicznej. Orzeczenie trzeba zanieść prezydentowi miasta i ten to prezydent wydaje skierowanie do konkretnej placówki. Skierowanie rodzic musi przynieść do szkoły specjalnej i szkoła wysyła nauczycieli do dziecka. Proste?

Ja wiem. Ja już zdążyłam usłyszeć, że przecież to marnotrawstwo. Że zdrowym dzieciom godziny zabierają, że nauczycielom etaty kroją i tu nagle są pieniądze na tak chore, nie rokujące przecież żadnych korzyści dla społeczeństwa dzieci. A jednak nasza mała komórka społeczna od dwóch tygodni zyskała nową jakość. Niebywałe ile my się dowiedzieliśmy o Hani przez tak krótki czas i jak ona jest WYRAŹNIE szczęśliwsza od kiedy przychodzą do niej te trzy wspaniałe kobiety!