29 grudnia 2010

Święta

Ależ ja miałam ambicje przed tymi Świętami! Ho ho! Komu ja życzeń nie wyślę, oj! I na blogu zamieszczę tekst porywający z oszałamiającym elementem graficznym! Tak, tak... Skończyło się na nieskoordynowanym bieganiu, niańczeniu obydwu dziewczyn, bo przeziębione, aby potem raczyły mieć (znów synchroniczne) zapalenie ucha. Prawego w obu przypadkach. To tak we wszystkich rodzinach jest, bo już nie pamiętam z dzieciństwa? A jak się ma ośmioro dzieci, to jest osiem zapalonych prawych uszu równocześnie? ;) Muszę zadzwonić do Ani zapytać, chociaż ona ma tylko czwórkę.

Święta pomimo tego były naprawdę miłe. I babcie, i dziadek, i ciocia Marta przy stole, nie mówiąc już o choince, karpiu, prezentach, kolędach, ulubionych gościach łupiących w gry planszowe, krótkim wypadzie na makowiec cioci Inki, a nawet, tadam, moim wyjściu do kościoła w święto Świętej Rodziny. Wisząca na mnie Hanulka zasnęła, więc wybiegłam. Co to była za msza! Kazanie w pięty, odnowienie przyrzeczeń małżeńskich, specjalne błogosławieństwo dla małżonków. Sama stanęłam w kolejce, takiej okazji się nie przegapia. Modli się nade mną franciszkanin miły a potem pochyla głowę i szeptem: "A gdzie druga połowa?" "W domu z chorymi dziećmi". Ucieszył się o dziwo, chyba bał się, że usłyszy "Poszedł w cholerę" ;) W kościele poruszenie, ksiądz z ambony zachęca do całowania żon tu i teraz. Ludzie zaskoczeni, ale całują się, a co, ocierają łzy wzruszenia. Coś pięknego.

Dla mnie (dla nas) to święto jest wyjątkowe nie tylko ze względu na treść. To była nasza pierwsza małżeńska niedziela. Przyjechaliśmy busem z naszego wesela, które skończyło się o 6 rano 300 km stąd i poszliśmy do kościoła na niedzielną mszę. A tam stoi dominikanin i mówi DO NAS kazanie. Mówi nam, co to znaczy być mężem i żoną. Siedzimy i beczymy ze wzruszenia, a potem idziemy do zakrystii ściskać księdza.

Wspominki, wspominki.

Wyrwało mi się, bo siódmą rocznicę mieliśmy w poniedziałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz