16 maja 2011

Wizy

Dziś Stany Zjednoczone Ameryki Północnej pokazały nam swoją ludzką twarz. Była to twarz sympatycznie okrągła, kolorowa, z miłym uśmiechem i płochliwymi oczami wyraźnie zakłopotanymi zadawaniem osobistych pytań. "A to pani siośla?" "Tak, siostra." "Tak, ok, dobzie..." Po krótkiej i treściwej rozmowie dostałyśmy wizy. Wszystkie trzy.

Hania niespecjalnie się cieszy. Nie miała ochoty na towarzystwo babci na czas naszego wyjścia do konsulatu. Jest też zniesmaczona moją kondycją - strzeliło mi coś w plecach, więc nie mogę jej nosić na rękach. Od dawna rodzina wyrzuca mi to noszenie przez pół dnia Hanki i prowadziliśmy rozmowy, co ma być momentem przełomowym, który skłoni mnie do radykalnej zmiany. Przekroczenie 15 kilo? Nie, okazało się, że wystarczy strzał w placach i moment przełomowy jak malowany. Bardzo podziwiam naszych sąsiadów, że znów nie zawołali do nas policji. Ja bym chyba pękła słysząc takie krzyki za ścianą prawie przez cały dzień. Ale słuchając ich przed ścianą w sumie jestem prawie zadowolona. Cały poprzedni tydzień Hanula przelewała się przez ręce w gorączce, której nie towarzyszyły żadne dodatkowe objawy, więc cieszy ten powrót końskich sił (w badaniu moczu nakryliśmy "bardzo liczne bakterie", antybiotyk (znów!) pomógł momentalnie). Przy okazji odkryliśmy w Krakowie laboratorium DIAGNOSTYKI (szpital MSW), które pracuje 24h przez 7 dni w tygodniu, a wyniki analizy publikuje po ok. 1,5 godziny w internecie. Dwudziesty pierwszy wiek, panie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz